Witajcie Chudzinki, mam Wam trochę do opowiedzenia.
Od ostatniego pobytu tutaj wiele się zmieniło. Bynajmniej, gdyby spojrzał na to ktoś z boku powiedziałby, że nie zmieniło się nic. Ale dla mnie zmiany są cholernie niewyobrażalne. To dobre słowo? Sama już nie wiem.
Przez chwilę zapomniałam o tym, że jestem chora. Ta chwila wydawała się być taka normalna, wiecie?
Chciałam być normalna, jak typowa siedemnastolatka, która nie walczy każdego dnia o życie, nie zmagając się z poważnymi problemami. Chciałam skupić się na rzeczach ważnych, powoli brnąć do przodu. Nie chciałam stać w miejscu. Odkąd pamiętam, kochałam pisać. To było ekscytujące. Pisanie wierszy, układanie nowych, ciekawych opowiadań, historii, które ktoś mógł przeżyć. Miałam marzenie by zostać pisarką, wydać dużo książek, które każdy by znał, wydać tomiki poezji.
Od zawsze w głowie miałam ułożony plan gdzie bym mieszkała, jak wyglądałby mój uroczy, mały, przytulny domek. Ale to tylko marzenia prawda? A marzenia nie zawsze się spełniają. Śmiem powiedzieć nigdy, bo żadne z mych marzeń nigdy się nie spełniło. Tak jakby...Od pewnego czasu nie mam marzeń. Tak samo jest z celami, pewien głos w mojej głowie powtarza mi "jesteś słaba". Rzeczywiście jestem. W rezultacie poddałam się. Nie piszę już tak jak kiedyś. Nawet tutaj, nie wylewam emocji w ten sam sposób co kiedyś. Nie ma w nich poezji, którą miłowałam. Nie ma tej samej wrażliwości i płomienia do walki.
Stałam się kimś innym.
Tylko jeszcze nie wiem kim.
Tak więc podejmowałam próby w pisaniu. Rysowałam, godziłam na długie wieczorne spacery, słuchając muzyki. Ale wszystko się rozpadło.
Mój chłopak, spędził najważniejszy dla mnie dzień z kolegami. To była nasza druga rocznica. Nie to, że zapomniał. Bo to on pierwszy składał mi życzenia rankiem. A potem nie miał wcale dla mnie czasu.
Niby żałuje, przepraszał... Po co to zrobił, skoro wiedział jak zareaguję?
W rezultacie, do tej pory mam blizny na biodrze. Trochę czasu minęło od tego co się stało. Może to był pretekst, bo od bardzo dawna chciałam się skrzywdzić? Może...
Kilka dni później, usunął mi całą historię z mojego pseudo poetyckiego aska. Miałam tam słowa wsparcia, podziękowania, adresy osób, z którymi miałam korespondować listownie, wszystko od początku założenia. Zrobił to bez mojej wiedzy, nie zapytał czy może. Nie powiedział mi o tym, dopiero wtedy kiedy sama mu powiedziałam, że wszystko zniknęło. Może to wydawać się śmieszne, ale dla mnie to było bardzo ważne. Dlatego, że jestem osobą sentymentalną. I cenię sobie, nawet słowa. On tego nie rozumiał. Był wkurzony, wyśmiał mnie, że nie widział, że to dla mnie ważne. Ale skoro to było moje, po co to zrobił? Sam nie wie. Wciąż mam żal ale nie wspominam mu o tym. Bo nie chcę do tego wracać i tak jest wystarczająco źle.
Znowu minęły spokojne pseudo dni. Wypomniał mi, chwile, które mi poświęcił. Bo odmawiał kolegom. Byle by być ze mną i mnie niańczyć. Wiecie, jestem dość destrukcyjną osobą. Niektórzy uważają mnie za spokojną osobę. Inni, za nerwową, bardzo nerwową. Oczywiście, później powiedział, że to nie miał na myśli. Ale powiedział to - w prosty męski sposób. Marnuje czas na mnie.
Rozważałam zerwanie. Chciałam się zabić. Zraniła mnie najważniejsza osoba w życiu. Osoba, dla której żyję. Nie mam nikogo innego, kto mógłby mnie trzymać.
Przeprosił. Napisał mi wiersz. Płakał. Chyba czuł się z tym źle.
Kolejne rany, brzuch, żebra. Dziś znowu się z nim pokłóciłam. Bo poznałam kilka miłych osób, a on jest zazdrosny. Tylko nie wie, że tą zazdrością niszczy wszystko. Pewna osoba, opowiedziała mi, jak jego uczucia zaczęły się wypalać i tracić tę samą ekspresję co kiedyś. I to chyba następuję. Przestaję powoli czuć do niego cokolwiek. I on do mnie. Już mi nie ufa. Odsuwa się. Nie wiem co robić dalej.
Rodzima mnie niszczy, ale już nie będę o tym pisać. Bo już chyba o tym kiedyś pisałam. W każdym bądź razie, każdego dnia słyszę tylko to "kiedy się wyprowadzisz, kiedy się zabijesz, kiedy znikniesz, niszczysz mi życie, zniszczyłaś rodząc się".
Dziś podjęłam próbę pisania w moim pamiętniku, nie wychodzi to jeszcze dobrze. Ale się udaje.
Czuję się pusto, zrobiłam się aspołeczna i nie wychodzę z domu. A jak wyjdę do sklepu mam ochotę uciekać do domu. Śpię cały czas. Jestem zmęczona, cholernie zmęczona. Nie mam siły robić prostych rzeczy, I chyba mam grypę. Plus jest taki, że nie mogę patrzeć na jedzenie, kiedy czuję zapach mam ochotę wymiotować. Jedzenie śmierdzi. Jest obrzydliwe. I to chyba dobrze, przecież zawsze tego chciałam?
w ostatnim czasie jadłam normalnie, a nawet niezdrowo. Mimo to nie przytyłam, ale schudłam kilogram.
Uciekam w grę, w sen i nie potrafię się wydostać z tego. Nawet nie mam ochoty czasem grać, spać i oglądać serialu. Więc leżę i patrzę w cholerny sufi, i myślę.
Kiedy skończy się to żałosne życie?
Przepraszam, ale musiałam to z siebie wyrzucić. To nie wszystko, ale już coś. Moje myśli są ponure. I staram się jakoś trzymać w ryzach. Bo kto wie, może jutro dzień naprawdę będzie miły?
Kochana co do marzeń . Marzenia się spełniają ,ale trzeba im pomóc . Kochana martwię się o Ciebie . Trzymaj się . Całuję Gabriella :*
OdpowiedzUsuńNie wiem, jak długo już jesteś w takim stanie, ale wszystko wskazuje na to, że masz depresję i nie tylko to. Utrata chęci do życia, brak sił na cokolwiek, wieczne zmęczenie, potworny pesymizm, to wszystko wręcz podręcznikowe objawy. Czy korzystasz z pomocy psychologicznej?
OdpowiedzUsuńOd niedawna, nie potrafię sprecyzować. Co masz na myśli, pisząc " i nie tylko to"? Nie, nie korzystam z pomocy psychologicznej.
Usuń